Naprawdę jaka jesteś nie wie nikt. To prawda nie potrzebna wcale mi. Gdy nie po drodze będzie razem iść. Uniosę Twój zapach snu. Rysunek ust, barwę słów. Niedokończony, jasny portret Twój. Uniosę go ocalę wszędzie. Czy będziesz przy mnie, czy nie będziesz. Talizman mój, zamyśleń nagłych Twych i rzęs.

Katalog Monika Rdzanek, Alina MastlarekUroczystości, Scenariusze "Naprawdę jaka jesteś, nie wie nikt" scenariusz z okazji dnia kobiet (dla gimnazjalistów) "Naprawdę jaka jesteś, nie wie nikt" scenariusz z okazji dnia kobiet (dla gimnazjalistów) (Dekoracja: wnętrze kawiarni, przy stolikach siedzą pary, na ścianie szkic okna z nazwą kawiarni EWA) osoba 1. Naprawdę jaka jesteś, nie wie nikt! osoba 2. Zaczęło się dawno, dawno, Najdawniej jak pamięć sięga, Tam skąd bierze początek Rodzaju ludzkiego wstęga. Pod modrym niebem, w pierwszym chłodzie, Pierwszą wiosną w pierwszym maju. osoba 3. Przyszedł człowiek, świat bierze doskonalszą postać, Ale jeszcze to dzieło nie mogło tak zostać. I gdy czegoś wszechmocnej robocie braknęło, Bóg stworzył kobietę i zakończył dzieło. osoba 4. (dziewczynka) Początek i koniec - kobieta - to ja ! osoba 1. Nadal nie wiem jaka jesteś?! osoba 5. Bóg stworzył kobietę z żebra Adamowego. Nie stworzył jej z głowy, aby nie była dumna. Nie stworzył jej z oczu, aby nie była zbyt ciekawa. Nie stworzył jej z uszu, aby nie była plotkarą. Nie stworzył jej z nosa, aby nie była wścibska. Nie stworzył jej z ust, aby nie była gadułą. Nie stworzył jej z nogi, aby nie uganiała się za mężczyznami... A jednak wszystkie te cechy znajdziesz u większości kobiet. osoba 6. Bóg także próbował być autorem: jego proza - mężczyzna, poezja - to kobieta. (piosenka: Być kobitą) osoba 7. Kobieta powinna mieć: - trzy rzeczy białe: skórę zęby i ręce; - trzy czarne: oczy, brwi i rzęsy; - trzy czerwone: wargi, policzki i paznokcie; - trzy długie: nogi, ręce i włosy; - trzy krótkie: zęby, uszy i stopy; - trzy wąskie: usta, talią i kostkę; - trzy tłuste: ramiona, uda i łydki. osoba 8. Oj te kobiety, kobiety! Niech im się tylko co zamarzy, dopóty będą snuły, knuły, przemyśliwały, dopóki nie postawią na swoim; niech tylko im wlezie co do w głowę, muszą dokazać swego, choćby od tego miała pęknąć i sama głowa. osoba 9. Chmm... My rządzimy światem, a nami kobiety! osoba 10. Kiedy jest przyczesana, myślisz: ot taka sobie, lecz kiedy promień włosów wymknie się jej nad uchem, już widzisz, że inna, jak rzeka ciągle inna. (chór śpiewa refren Baranka: Na głowie kwietny ma wianek, w ręku zielony badylek, a przed nią bieży baranek, a nad nią lata motylek.) osoba 11. Idzie ulicą, jakby tańczyła na baletowym popisie. Uśmiecha się do dziecka w wózku, do wróbla, który stracił ogon. Te kropki na sukience, myśli, mają kolor jego oczu. Od rana powtarza najmilsze imię i wychodzi z domu w jednej pończosze. (chór śpiewa refren Baranka: Na głowie...) osoba 12. Nie wszystkie kobiety spóźniają się na randkę. Niektóre w ogóle nie przychodzą. Ale gdy już... dialog: ona i on ona: Kochasz mnie? on: Kocham cię. ona: Najbardziej ze wszystkich? on: Tak, najbardziej ze wszystkich. ona: Bardziej niż cały świat? on: Tak, bardziej niż cały świat. ona: A podobam ci się? on: Tak, podobasz mi się. ona: Lubisz być ze mną? on: Tak, lubię być z tobą. ona: Myślisz, że jestem głupia? on: Nie, nie myślę, że jesteś głupia. ona: Czy jestem ładna? on: Tak, jesteś ładna. ona: Nudzę cię? on: Nie, nie nudzisz mnie. ona: Czy moje brwi ci się podobają? on: Podobają się. ona: Bardzo? on: Bardzo. ona: A która bardziej? on: Nie powiem, bo druga by jej zazdrościła. ona: Naprawdę? on: Naprawdę. ona: Czy mam ładne rzęsy? on: Tak, masz ładne rzęsy. ona: I tylko tyle? on: Najpiękniejsze! ona: Jestem śmieszna? on: Ale w ogromnie miły sposób. ona: Śmiejesz się ze mnie? on: Nie, nie śmieję się z ciebie. ona: Naprawdę mnie kochasz? on: Tak, naprawdę cię kocham. ona: Powiedz: kocham cię! on: Kocham cię. ona: Przysięgnij, że nigdy mnie nie porzucisz! on: Przysięgam, że nigdy cię nie porzucę i jak Boga kocham i słowo honoru! I żebym skonał !!! ona: Czy on mnie naprawdę kocha? (do publiczności) (piosenka: Będziesz moją panią) osoba 13. Kochałbym cię (psiakrew!), gdyby nie ta niepewność, gdyby nie to, że serce zżera złość, tęsknota i rzewność. Byłbym wierny jak ten pies Burek, chętnie sypiałbym na słomiance, ale ty masz taką naturę, że nie życzą żadnej kochance. Kochałbym cię (sto tysięcy diabłów!) Kochałbym (niech nagła krew zaleje!) ale na mnie coś takiego spadło, że już nie wiem, co się ze mną dzieje. osoba 1. Naprawdę jaka jesteś, .... Czy wiem? osoba 4. Początek i koniec - kobieta - to ja ! (piosenka końcowa: Bo z dziewczynami) Wykorzystano teksty z pozycji Ta jedyna. Opracowanie: mgr Monika Rdzanek i mgr Alina Mastalerek nauczycielki PG w Przytyku woj. mazowieckie Uwaga! Wszystkie materiały opublikowane na stronach są chronione prawem autorskim, publikowanie bez pisemnej zgody firmy Edgard zabronione.
\n \n naprawde jaka jestes nie wie nikt tekst piosenki
Jaka piosenka leciała w Prawie Agaty w 10 odcinku 4 sezonu? Nie Wie Nikt - tekst piosenki Jesteś sam gdy zapada zmrok Będziesz sam gdy Twe życie przeminie W starej szybie odbija się wzrok Poeta liryczny o niebywałej wrażliwości, a jednocześnie baczny obserwator rzeczywistości z przewrotnym poczuciem humoru, ciętą ripostą. Piekielnie inteligentny, ale też boleśnie złośliwy. Szczególnie wyczulony na fałsz oraz… piękne kobiety. Nie pasował do PRL-owskiego pejzażu, jednak potrafił stworzyć sobie alternatywne miejsce na ziemi, w piosence i kabarecie. Pozostawił po sobie kilkaset piosenek. Śpiewała je czołówka polskich wykonawców. Na imię miał Janusz i to imię do końca funkcjonowało w jego dowodzie osobistym. Jako Jonasz zaistniał w świecie artystycznym oraz w gronie przyjaciół i znajomych. Ta „niewinna” literówka, nie była bez znaczenia. Przypominała o jego żydowskich korzeniach i związanych z tym tragicznych losach. Rodzina, która wcześniej zmieniła nazwisko z Kafta na Kofta, niemal cudem uniknęła pogromu przeprowadzonego na Wołyniu przez Ukraińców, a potem Niemców. Śpiewać każdy może Jako małe dziecko miał poczucie wiecznej tułaczki. Po wojnie i wysiedleniu z Wołynia przenosił się z rodzicami do Wrocławia, potem Katowic, Łodzi i Poznania. Ojciec w kilku z tych miejsc współtworzył rozgłośnie Polskiego Radia, a matka germanistka prowadziła zajęcia na uniwersytetach. Ponieważ Janusz (Jonasz) wykazywał się dużą wrażliwością i wyobraźnią, postanowiono wysłać go do liceum plastycznego. Po przeprowadzce do Warszawy studiował na ASP i oprócz talentu plastycznego ujawnił się jego talent literacki i kabaretowy. Zadzierzgnęła się też wieloletnia przyjaźń z Janem Pietrzakiem, Adamem Kreczmarem, Jackiem Janczarskim, Stefanem Friedmannem. Jan Pietrzak wspomina, że Jonasza Koftę poznał w połowie lat 50. na przystanku autostopowym w Wałczu. – Był bardzo zabawny, palił fajkę i dużo mówił. Ponieważ wybierał się na studia do Warszawy, zaprosiłem do Klubu Hybrydy. – mówi „Rzeczpospolitej” Jan Pietrzak. – Oglądał nasze spektakle z zainteresowaniem. Kiedy Wojtek Młynarski wybrał własną karierę, zaproponowałem współpracę Jonaszowi. Jako student ASP napisał piosenki o artystach o Renoirze. Ułożyłem z nich program „Wiosna nas pogodzi” i to był jego autorski debiut. Widziałem, że ma naturalną potrzebę perorowania, uznałem więc, że powinien występować na scenie. Aktorsko zadebiutował w programie „Uśmiech z erratą”. Potem tak mu się to podobało, że trudno było go ze sceny ściągnąć. Współpraca z Janem Pietrzakiem przeniosła się potem do radiowej Trójki, gdzie obaj tworzyli „Duety liryczno-prozaiczne”, a potem najbardziej owocny przebieg miała w Kabarecie pod Egidą, gdzie Kofta sprawdzał się jako autor i błyskotliwy wykonawca. W radiowych audycjach zasłynął także w duecie ze Stefanem Friedmannem, gdzie prowadzili „Dialogi na cztery nogi”. – Pracowaliśmy już wtedy w Hybrydach – wspomina Stefan Friedmann. – Uwielbialiśmy prowadzić dość abstrakcyjne dialogi. Np. idąc Myśliwiecką, jeden do drugiego powiedział: „Zobacz, jak ten deszcz pięknie koresponduje z jesienią”. Na co usłyszał odpowiedź: „W każdym razie mnie konweniuje”. I tego typu konwersacje bogate w nieoczywiste skojarzenia znajdowały się w naszej audycji. Nasz szef Jacek Janczarski powiedział, że nie spotkał nikogo rozmawiającego w tak abstrakcyjny sposób. Wyglądało to na swobodną improwizację, a było bardzo precyzyjnie napisanym tekstem. Duet Kofta – Friedmann pojawił się też w cyklu „Fachowcy”. Padały tam słowa: „Amator to nie boi się niczego,/ co mu każą, weźmie mocno w ręce./ Umieć rzetelnie to można coś jednego./ A nie umieć można znacznie więcej”. Każdy występ kończyła piosenka ze słowami „Bo dobry Bóg zrobił co mógł, teraz trzeba zawołać fachowca”. Jej portret Kofta nigdy nie ukrywał fascynacji kobietami. Żona Jaga – „to była blondynka, ten kolor oczu tak zwą” – była niewątpliwie ważną muzą i inspiracją dla niektórych utworów. To ona ponoć zainspirowała Jonasza do powstania słynnego przeboju „Jej portret”. „Skoro dałeś taki tytuł, to znaczy, że wiesz, jakie są kobiety” – powiedziała. „Ale ja właśnie nie wiem” – odpowiedział Jonasz. „To napisz o tym, że nie wiesz” – odrzekła z uśmiechem. I Jonasz zaczął pisać „Naprawdę jaka jesteś, nie wie nikt”. Dla Zdzisławy Sośnickiej napisał „Kochać znaczy żyć”, dla Alibabek – „Kwiat jednej nocy”. Jedną z najbardziej dramatycznych opowieści o miłości jest z pewnością „Samba przed rozstaniem”. Wykonuje ją genialnie Hanna Banaszak. Wielu uważa, że wokalistka jest nie tylko wykonawczynią, ale też podmiotem lirycznym całej tej opowieści. Nie jest bowiem tajemnicą, że Banaszak i Kofta dobrze się znali i chętnie ze sobą pracowali. Dla Hanny Banaszak napisał też wiele innych piosenek, w tym przejmujące „Wołanie Eurydyki”. Wszelkie spekulacje na temat słynnej samby artystka zbywa jednak tajemniczym uśmiechem. Kofta bezlitośnie kpił z pozerów, karierowiczów. Dowodem był przebój „Śpiewać każdy może” brawurowo wykonany przez Jerzego Stuhra. Pisał z przekąsem „Jak dobrze wstać, skoro świt”, choć nie znosił wczesnego wstawania. Walczył o „ździebełko ciepełka” w relacjach międzyludzkich. W latach 70. po wydarzeniach w Radomiu i Ursusie w „Szarym poemacie” pisał „Niektórzy piją, by zapomnieć, ja piję, żeby zapamiętać”. Na jego twarzy często królował smutek. Nawet najczarniejsze chwile potrafił jednak obrócić w żart. Pod koniec życia mówił przyjaciołom. „Dowiedziałem się, że mam raka. Ciekawe, dlaczego więc nie chodzę do tyłu”. Dzielnie walczył z chorobą i mimo że ją pokonał, niedługo cieszył się życiem. 19 kwietnia 1988 r. umówił się w restauracji ze znajomą dziennikarką i podczas wywiadu zadławił się golonką. A kilka lat wcześniej napisał: złośliwym artystą jest przypadek. Samba przed rozstaniem Hanna Banaszak uważa, że Kofta świetnie wyczuwał ludzi. Będąc barwnym ptakiem, przyciągał postacie równie nietuzinkowe jak on sam. Doskonale wyczuwał też wszelki fałsz i pozę, których nie znosił. Był guru, przyjacielem, bratem łatą. – Z uwagą śledził mój artystyczny duet z Edwardem Stachurą – wspomina Jerzy Satanowski. – Kiedy nagrałem „Życie to nie teatr”, puszczał go w radiowej Trójce tak często, że utwór zaczął wykonywać każdy przydrożny bard z gitarą. Pracowaliśmy razem przez lata. Jednym z najbardziej szalonych przedsięwzięć był 15-minutowy utwór, a w nim sześć nakładających się na siebie walców. Jonasz, widząc, że ledwie wiążę koniec z końcem, kilkakrotnie wsparł mnie też finansowo. Mówił: „Bierz, oddasz kiedyś jakiemuś innemu młodemu utalentowanemu artyście, który jak ty teraz będzie dopiero na dorobku”. Nie rozumie co to ból. W każdym z nas nadzieja się tli, Że pierwszym jest i będzie tak jak nikt. W każdym z nas złudzenie wciąż trwa, Że właśnie noc jest początkiem dnia. Kto nie kochał, nie wie nic. Kto nie kochał, tylko drwi. Kto nie słyszał tych dwóch słów, Nie rozumie, oooh. Kalina Jędrusik to postać pod każdym względem wyjątkowa. Nie ma sensu wymieniać tu wszystkich kontrowersji, sensacji, nieporozumień, plotek, pogłosek, pomyłek, złorzeczeń i biadoleń, które wywoływała – chcąc albo czasem i nie odzywki typu „Odp… się, strażaku” (do przedstawiciela straży pożarnej w Sali Kongresowej, który usiłował ją odwieść od palenia na scenie), prowokacje, np. wepchnięcie się w rozchylonym nieco szlafroku do kolejki Kaszubek w sklepie spożywczym na Helu, zażądanie skrzynki szampana i oświadczenie, że będzie się w nim kąpać; wolna miłość w wolnym małżeństwie ze Stanisławem Dygatem, krzyż z granatów na dekolcie podczas występu dla robotników Stoczni Gdańskiej, a potem, gdy zakazano jej dekoltów (i odsunięto od wielu występów), założenie czarnej sukni bez wcięcia pod szyją i na koniec odwrócenie się tyłem do widowni, by zademonstrować olbrzymi dekolt, sięgający strefy zdecydowanie pod pasem. Wycięcie przez Andrzeja Wajdę z jego największego chyba arcydzieła, Ziemi obiecanej, zbyt odważnych (?) fragmentów sceny Jędrusik z Danielem Olbrychskim w powozie, bo przecież będą na to chodzić wycieczki szkolne! I tak dalej, i tak jeszcze, dla ochłonięcia i odmiany, wizerunek zaborczej, niedobrej macochy autorstwa Magdaleny Dygat, córki Stanisława z jego pierwszego małżeństwa, i wspaniałej, spolegliwej matki chrzestnej – takiej starszej przyjaciółki-życiowej przewodniczki, autorstwa Magdy Umer. Z jednej strony możemy przywołać wiele wspomnień o kapryśnej gwiazdeczce – nieznośnej, nieliczącej się absolutnie z bliźnimi, z drugiej – o troskliwej, wiernej przyjaciółce, w dodatku kochającej i przygarniającej psy tudzież koty. A na dodatek jest jeszcze historia o utraconej, urodzonej zbyt wcześnie córeczce i późniejszej dramatycznej operacji, która na zawsze pozbawiła Kalinę Jędrusik perspektywy i są jeszcze piosenki, którymi ta czołowa gwiazda scen i ekranów PRL czarowała zarówno szeroką telewizyjną widownię, jak i wytrawnych koneserów. Piosenki te wykreowały i utrwaliły jej wizerunek wampa, zjawiskowej „kobiety znikąd”, urodzonej z żeberka kaloryfera (iście diaboliczny pomysł Jeremiego Przybory), szukającej swego Romea, ukrywającej pod obcisłą suknią, w głębi pokaźnego dekoltu czułe, wrażliwe nadaje się to wszystko na świetny materiał do stworzenia monodramu z piosenkami w wykonaniu utalentowanej wokalnie aktorki? Ano się nadaje. A jest taka w poznańskim Teatrze Nowym? No jasne, przecież wiadomo o tym od dawna – Anna Mierzwa się nazywa! No to do roboty!Autorska koncepcja Anny Mierzwy oraz jej wybór piosenek z repertuaru Kaliny Jędrusik, jakie wykonuje na Scenie Nowej, zostały przyodziane (jak to jest ujęte w programie) w „tekst i dramaturgię” przez Magdalenę Zaniewską. Mamy tu cały szereg smaczków, a to tragicznych, a to satyrycznych. Obok zgryźliwej powiastki o Violetcie Villas, która jedzie na spotkanie z Wajdą, by porozmawiać z nim o propozycji zagrania Zuckerowej i nagle rezygnuje, zawraca i nie pojawia się na spotkaniu z reżyserem, dzięki czemu proponuje on tę rolę naszej bohaterce (Mierzwa-Kalina: „Może przebiegł jej drogę czarny kot?”); mamy tu sugestywnie opowiedzianą historię o martwym dziecku, które miało zamknięte oczy i nie można było nawet stwierdzić, jaki mają one kolor. Jest też dialog z tow. Wiesławem, który przemawia z ekranu tekstem osławionego antysemickiego przemówienia z 19 marca 1968 roku (Kalina zwraca się do niego per „Wieśku”). Gdy mowa jest o starzeniu się gwiazdy, Zaniewska i Mierzwa nie szczędzą nam też drastycznych opowieści, np. tej o topielicy z Sekwany: gipsowy odlew jej twarzy przekształcono w nieskończoną serię gumowych masek, które służyły kilku pokoleniom adeptek i adeptów na kursach pierwszej pomocy – robili sztuczne oddychanie twarzy trupa. W tej ostatniej, najlepszej zresztą części spektaklu, opowiadającej o powolnym pogrążaniu się bohaterki w niebyt, przy zachowywaniu pozorów, że „się gra”, „się śpiewa”, „się mobilizuje” na kolejne występy, udając, że „wszystko jest jak należy”, Mierzwa-Kalina przywołuje starzejącą się Marlenę Dietrich, która przed kolejnymi występami na estradzie „likwidowała zmarszczki”, ściągając skórę na twarzy poprzez wbijanie szpilek pod włosy, w skórę czaszki. Potem po występie dezynfekowała głowę i pozwalała goić się ranom. A zaczyna się to wszystko dość śmiesznie, przede wszystkim „superseksownie”: najpierw zasiadający na swych miejscach widzowie atakowani są przeciągłymi jękami gitary, na której gra autor (świetnej skądinąd) muzycznej oprawy i aranżer piosenek, Krzysztof „Wiki” Nowikow. Rzut oka przed siebie: po lewej stronie sceny rozwieszone jest na różnej wysokości, w zbitce stado przymglonych luster w złotych oprawach. Za nimi majaczy postać gitarzysty. Z kolei po prawej widać czerwony szezlong, a na samym środku wisi szeroka zasłona z folii. Za nią wygibuje się coś jakby nagie ciało oświetlone reflektorem bijącym z rozbłyska pełnym światłem. Mierzwa-Kalina zrywa zasłonę i ukazuje się naszym oczom w czarnej peruce i w cielistej halce z czarną, koronkową górą. Śpiewa słynny przebój Bo we mnie jest seks, wyginając się, a jakże – seksownie i zalotnie. (Swoją drogą któż dzisiaj pamięta, że pierwszym, premierowym wykonawcą tej piosenki w Kabarecie starszych panów był Wiesław Michnikowski?)Skoro o seksie już mowa, to zaraz po piosence mamy krótką, dość dosadną wypowiedź na temat mężczyzn, a potem przechodzimy od razu do wyimaginowanej rozmowy telefonicznej z Władysławem Gomułką, która naprawdę nigdy nie miała miejsca. Ludzie się śmieją. Nie wiem, czy Kalinie Jędrusik byłoby do śmiechu, w końcu to właśnie Gomułce zawdzięczała ona zakaz „zbyt częstego” pokazywania jej na ekranach telewizorów, a nawet na ekranach kin. Czy tow. Wiesław rzucał kapciami w telewizor, gdy ją widział na ekranie? Czy może nawet rzucał całym telewizorem o podłogę, jak głosi „miejska legenda”? Któż to wie. Na pewno wiadomo, że po jej występie z krzyżem na dekolcie w Stoczni Gdańskiej miarka się przebrała i zaczął obowiązywać wspomniany przed chwilą niepisany, lecz bardzo dotkliwy obszernym, nierównym, pomarszczonym ekranie z tyłu sceny wyświetlany jest film z wielkim tłumem ponurych ludzi. Potem film z zajść na Krakowskim Przedmieściu 8 marca 1968 roku. I znów rozmowa Kaliny z przemawiającym „Wieśkiem”, trochę nawet śmieszna, ale ludzie zaśmiewają się chyba ciut na wyrost. Bo jednak we mnie ta przemowa Gomułki wciąż wzbudza wstręt i poczucie grozy. A już wybieranie pojedynczych słów i zwrotów z tego przemówienia, tak by pasowały do napisanego przez Zaniewską tekstu i były jakby „fragmentami rozmowy” tow. Wiesława z Mierzwą-Kaliną jest pomysłem z nie najlepszego kabaretowego show w szczęście zaraz potem mamy wprowadzenie do pasjonującego wątku (jednego z dwóch wiodących w tym spektaklu – drugi to wspomniane już odchodzenie), który można by nazwać „niekonwencjonalna, seksowna artystka kontra real-socjalistyczne społeczeństwo epoki małej stabilizacji”. Kalina opowiada o swym wychodzeniu rankiem na balkon, podczas gdy po drugiej stronie ulicy Kochowskiego na Żoliborzu „kwitnie” regularnie co dzień kolejka pod mięsnym. Padają cytaty z komentarzy o „Dygatowej”, co to nic nie robi, a forsy ma jak lodu, rozbiła małżeństwo Dygata itp. (O tym, że Dygat też się jakoś chyba do tego przyczynił – ani słowa.) W trakcie tej opowieści Mierzwa-Kalina rysuje kredą na czarnym tyle stojącej obok szezlonga szafki sylwetki kobiety i mężczyzny trzymających się za ręce. A w tle odzywa się od czasu do czasu tow. Wiesław niczym złowrogi chochoł rodem ze swej przaśnej, dusznej epoki. Front Jedności Narodu był w PRL pseudodemokratyczną fikcją, natomiast przywołana przez Mierzwę-Kalinę jedność narodu w nienawiści do Jędrusik była faktem – ponurym, lecz jak najbardziej realnym. Symbolizują ów „front” nanizane na sznurek główki, które Kalina animuje, wkładając co chwilę w ich usta zgodny okrzyk: „Embargo!” (czyli szlaban na ekran) oraz pełne lejącego się obficie hejtu listy kobiet z rozmaitych zakładów pracy. Jak widać, tow. Gomułka nie był odosobniony w swym dysguście wobec nazbyt, powiedzmy, wyzwolonego (choć jak najbardziej autentycznego) publicznego wizerunku artystki. Ciśnienie na widowni od razu rośnie, tu i ówdzie wybucha chichot. No, tak: tow. Wiesław wiecznie żywy, a hejt jest i będzie, zawsze, wszędzie!Gdy Mierzwa-Kalina śpiewa, że „zawsze jest w formie”, wierzymy jej. Jest piękna, młoda i nadal głodna sukcesu. Pojawia się jednak sygnał niespełnienia: odziana w cielistą halkę „seksbomba PRL” ustawia oto na szafce z wciąż widocznymi sylwetkami kobiety i mężczyzny cztery kieliszki, nalewa do nich alkohol i po kolei wypija. Jej mowa staje się nieco labilna. Wypowiada coś jakby metatekst, wychodząc poza swój realistyczny portret: mowa jest o artystce jako znaku towarowym. A przecież sama bohaterka (zmarła w 1991 roku) nie była w stanie przewidzieć ani nawet wyobrazić sobie, że jej spadkobierczyni Aleksandra Wierzbicka – osobista opiekunka w ostatnich latach życia gwiazdy – opatentuje dwadzieścia lat po jej śmierci „Kalinę Jędrusik” właśnie jako znak towarowy! Zaraz, zaraz! Czyżbyśmy przebywali z naszą bohaterką po drugiej stronie zamglonych luster – w zaświatach, w dodatku takich, z których bardzo dokładnie widać wszystkie nasze zasługi oraz grzeszki? Po czymś takim logiczną kontynuacją wydaje się piosenka Nie fragmenty przedstawienia dotyczą pożycia pary Jędrusik-Dygat, czyli jednej z najatrakcyjniejszych, najbardziej fascynujących par w historii PRL. Przerywnikiem jest tutaj odgrzany z powodzeniem przez naszą bohaterkę przedwojenny hit Zuli Pogorzelskiej Bo ja się boję sama spać, któremu towarzyszą kolejne, ciut już nudnawe zmysłowe wygiby Mierzwy-Kaliny. Gdzieś w tych okolicach mamy wysilony chwyt z brodą – próbę nawiązania przez aktorkę bezpośredniego kontaktu z siedzącym w pierwszym rzędzie widzem płci męskiej, któremu bohaterka zwierza się z bardzo bliska ze swych erotycznych wspólnym życiu po zawale Stasia, o jego „seksualnej emeryturze” i o licznych tolerowanych przezeń romansach małżonki Mierzwa-Kalina opowiada podczas „rozmowy telefonicznej” z niejaka Elką, zajadając ze smakiem cienkie parówki, maczane ze zmysłową lubością w jakiejś mazi spoczywającej na talerzu (zapewne w musztardzie). Część z tych zwierzeń jest bezpruderyjnie wyśpiewana. W trakcie owego wyśpiewywania bohaterka czyni bardzo znaczący gest: przekreśla grubą krechą kredy narysowany na początku wizerunek pary trzymającej się za ręce. Po czym kończy piosenkę potężnym westchnieniem z parówką w ustach. Scena ta razi bezguściem tudzież nachalnością i nie trzeba być tow. Wiesławem, żeby ciut się nią „zniestrawić”. Tylko ta gruba krecha jest tu czymś wartościowym i naprawdę znaczącym w kontekście całości ma sensu opisywać tego, co dalej – już z grubsza wiemy, „co było grane”. Odnotujmy tylko jeszcze wspaniałe, dramatyczne SOS zaśpiewane przez Kalinę ściśniętą w środku malutkiej, niziutkiej szafki, z bosymi stopami i dramatycznie wyciąganymi na zewnątrz dłońmi, no i nieśmiertelnego Romea, wykonanego przez Annę Mierzwę z subtelnością oraz ironią, które dorównują oryginałowi. A najsugestywniejszy, ostatni fragment spektaklu – ten o powolnym, nieuchronnym, nieubłaganym odchodzeniu artystki w strefę niepamięci, a potem niebytu, został tu już po trosze opisany. Dodajmy tylko jeszcze, iż gdzieś na początku tego grand final mamy tragiczną opowieść o zmarłej córeczce i o macierzyńskim niespełnieniu. Nasza bohaterka przyciska bezradnie do siebie poduszkę, a potem zdejmuje perukę „seksbomby” i stoi przed nami bezradnie, z przylizanymi, „uklepanymi” blond włosami (Jędrusik była naturalną blondynką). Od ust odchodzi jej krecha rozmazanej kończy się rozbudowaną, długą wokalizą aktorki-pieśniarki oraz kolejnym dynamicznym, dramatycznym solo na gitarze (pierwsze było przez Nowikowa zagrane po relacji o śmierci Dygata).Atutem tego spektaklu jest niewątpliwie wokalny i aktorski talent Anny Mierzwy, która bez kłopotu, swobodnie jest w stanie pokonać wszelkie trudności w aktorsko-piosenkarskiej interpretacji trudnych przecież i niebanalnych utworów z repertuaru Kaliny Jędrusik. Skalę swego talentu aktorskiego ujawnia ona pod koniec, kiedy z agresywnej trzpiotki przeistacza się w kobietę dojrzałą, ciężko doświadczoną, zepchniętą na margines. Kolejnym atutem jest opracowanie muzyczne spektaklu oraz perfekcyjnie grający instrumentaliści. Trochę zastrzeżeń można i trzeba mieć do scenariusza, którego autorka za wszelką cenę chciała nam pokazać „całą Kalinę”, spłycając niektóre motywy z jej bogatego życiorysu. Trochę więcej umiaru mogła też wykazać reżyserka Agata Biziuk, bo życie „seksbomby” można jednak, moim zdaniem, pokazać bez „dialogów” z przemówieniem tow. Wiesława, bez popadania w tanie „tico-tico, erotico” rodem z wysilonych reality shows podrzędnego sortu no i bez zaczepiania widza, który np. może zareagować agresywnie na prowokację aktorki. I co wtedy? Gdzieś blisko będzie strażak?Wróżę temu spektaklowi długi żywot. Niech trwa – Kalina Jędrusik i Anna Mierzwa niewątpliwie na to Nowy im. Tadeusza Łomnickiego w PoznaniuKalinamonodram muzyczny Anny Mierzwykoncepcja, wybór piosenek i wykonanie: Anna Mierzwareżyseria: Agata Biziukscenografia i kostiumy: Justyna Przybylskatekst i dramaturgia: Magdalena Zaniewskaaranżacje muzyczne: Krzysztof „Wiki” Nowikowruch sceniczny: Kamil Guzywideo: Krzysztof Blokzespół muzyczny: Krzysztof „Wiki” Nowikow (gitara), Mieszko Łowżył (perkusja), Stanisław Pawlak (instrumenty klawiszowe), Piotr „Max” Wiśniewski (gitara basowa)premiera: Niemcy, Ukraina, nikt nas nie zatrzyma Bójcie, bójcie się Pazdana o o! //x2 Na lewej szaleje Grosik, Milik o podanie prosi Lewy dostaje na pustaka, Polska mistrzem madafakaaa! Bum tarararara Euro nadal trwa kogo chcesz dziewczyno ja wiem, Pazdana! Niemcy, Ukraina, nikt nas nie zatrzyma Bójcie, bójcie się Pazdana o o! Tekst piosenki: Jej portret Teskt oryginalny: zobacz tłumaczenie › Tłumaczenie: zobacz tekst oryginalny › Naprawdę jaka jesteś nie wie nikt Bo tego nie wiesz nawet sama Ty W tańczących wokół szarych lustrach dni Rozbłyska Twój złoty śmiech Przerwany w pół czuły gest W pamięci składam wciąż Pasjans z samych serc Naprawdę jaka jesteś nie wie nikt To prawda nie potrzebna wcale mi Gdy nie po drodze będzie razem iść Uniosę Twój zapach snu Rysunek ust, barwę słów Niedokończony, jasny portret Twój Uniosę go ocalę wszędzie Czy będziesz przy mnie, czy nie będziesz Talizman mój, zamyśleń nagłych Twych i rzęs Obdarowany Tobą miła Gdy powiesz do mnie kiedyś: wybacz Przez życie pójdę oglądając się wstecz Da da da da da da da da Du du du du du du du du Ta da da du du du du du Ta da da da da da Ta da da da da da Da da da da da da da da Uniosę go ocalę wszędzie Czy będziesz przy mnie, czy nie będziesz Talizman mój, zamyśleń nagłych Twych i rzęs Obdarowany Tobą miła Gdy powiesz do mnie kiedyś: wybacz Przez życie pójdę oglądając się wstecz Naprawdę jaka jesteś nie wie nikt To prawda nie potrzebna wcale mi Gdy nie po drodze będzie razem iść Uniosę Twój zapach snu Rysunek ust, barwę słów Niedokończony, jasny portret Twój Really what you're nobody knows Because you do not know even the Ty The dancing around the mirrors gray days Your laughter gold shines Broken in half affectionate gesture Filed in the memory is still Solitaire from the same hearts Really what you're nobody knows It's true I did not need When there is time on the way to go I will take your scent sleep Figure lips, the color of the words Unfinished, clear portrait of your I will take it everywhere I save Are you with me or not you Talisman mine, thy sudden musings and eyelashes Gifted you a nice If you say to me once: forgive I go through life looking back Of the of the of the of theOf of of of of of of ofIt has been said that it has theOf the Ta's of theOf the Ta's of theOf the of the of the of theI will take it everywhere I save Are you with me or not you Talisman mine, thy sudden musings and eyelashes Gifted you a nice If you say to me once: forgive I go through life looking back Really what you're nobody knows It's true I did not need When there is time on the way to go I will take your scent sleep Figure lips, the color of the words Unfinished, clear portrait of your Pobierz PDF Kup podkład MP3 Słuchaj na YouTube Teledysk Informacje Bogusław Mec (ur. 21 stycznia 1947 roku w Tomaszowie Mazowieckim, zm. 11 marca 2012 w Zgierzu) - polski piosenkarz, artysta plastyk, kompozytor. Studiował w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Łodzi, zadebiutował w 1970 roku na Łódzkiej Giełdzie Piosenki, otrzymując nagrodę główną, nagrodę publiczności, oraz wyróżnienie specjalne jury. Ma żonę Jolantę i córkę. Dyskografia * 1971 To nie był sen * 1979 Bogusław Mec 2 Read more on Słowa: J. Kofta Muzyka: W. Nahorny Rok wydania: brak danych Płyta: brak danych Ostatnio zaśpiewali Inne piosenki Bogusław Mec (8) 1 2 3 4 5 6 7 8 0 komentarzy Brak komentarzy Nikt nie wie, że tu jestem. 2020 | Kategoria wiekowa: 16+ | 1 godz. 31 min | Dramaty. Były dziecięcy gwiazdor piosenki zostaje odludkiem pielęgnującym swoją traumę i gniew. W końcu jednak znajduje się kobieta gotowa naprawdę go wysłuchać. W rolach głównych: Jorge García,Millaray Lobos,Luis Gnecco. Dnia 18 marca 2010 roku w Zespole Szkół nr 4 odbył się V Szkolny Konkurs Recytatorski „Naprawdę, jaka jesteś nie wie nikt…” W konkursie wzięło udział 12 uczniów, którzy zaprezentowali utwory poetyckie poświęcone kobiecie. Jury w składzie: Przewodnicząca:Anna Kamińska-Grzesiak – dyrektor Szkoły Podstawowej nr 4 w Jaśle,Andrzej Papciak – Zastępca Naczelnika Wydziału Edukacji Starostwa Powiatowego w Jaśle,Małgorzata Sławniak – wicedyrektor Zespołu Szkół nr 4 w Jaśle przyznało 2 wyróżnienia dla: – Iwony Świątek – kl. 2m– Pawła Wiśniewicza – kl. 1i i Aleksandry Wojnarowicz – kl. 1o (wspólna recytacja) I miejsce – Kamil Rodak – kl. II e1II miejsce – Katarzyna Stęgowska – kl. II e2III miejsce – Marcin Grzyb – kl. I i Organizatorami konkursu były opiekunki Koła Żywego Słowa: mgr Bożena Gogosz i mgr Anna Tyrpak. Powiat Jasło Back to top button

Chcę mieszkać tam, kiedy jest cień. Lub w słońcu brodzić dzień cały. Wśród ludzi żyć. W ich świecie być. Naprawdę chcę. Marzę, by stąd uciec na ląd nazwany Ziemią. Śnię o tym, że przytuli mnie nadmorski piach. Na ziemi tej, dzieciom jest lżej. Ojcowie córki rozumieją.

16 lut 10 10:00 Ten tekst przeczytasz w 6 minut Nie wykręca się od ekskluzywnych genów, wie, ile im zawdzięcza. No właśnie - ile? Tylko wiele czy aż wszystko? Charlotte Gainsbourg - wielka sztuka czy ładnie ubrana ściema? Będzie chirurgicznie. Bo po pierwsze - operacja mózgu. Traumatyczne doświadczenia i męka bezczynności w trakcie koniecznej, rocznej rekonwalescencji to przyczyna (bo głupio powiedzieć: "inspiracja", choć samą zainteresowaną ewidentnie do takiej retoryki ciągnie). "IRM" - to skutek. Trzecia w ogóle i druga dorosła płyta Charlotte Gainsbourg. Enigmatyczny tytuł to skrót od francuskiej nazwy specjalistycznego badania - rezonansu magnetycznego mózgu - któremu Charlotte była wielokrotnie poddawana po feralnym wypadku na nartach wodnych. "Pamiętam, że leżałam w tym czymś i myślałam o piosence. Dźwięk wydawany przez urządzenie był irytujący, ale rytmicznie też interesujący. Chciałam zrobić z tego piosenkę. Beck (prestiżowy producent albumu - przyp. red.) uznał to za dobry pomysł. Po wypadku spędziłam rok, nie pracując, i to było piekielnie trudne. Poświęciłam wiele czasu, by poczuć się lepiej. I to było traumatyczne". Paradoks? Tak, jak sama Gainsbourg. Wydane właśnie "IRM" nie jest płytą nachalnie konfesyjną. Powściągliwa, skromna, niemal zachowawcza - jak Charlotte. Pozornie, bo przede wszystkim przecież diabelnie hipnotyczna. Muzyka tła? Być może. Ale miej odwagę zignorować takie tło! Nie wypada, a przykład idzie z góry. Choć bywa, że programowo speszona Gainsbourg śpiewa zza zasłony (autentyczny przypadek, ona się wstydzi) i sama nie komponuje, pracować chcą z nią najlepsi. "IRM" nagrywała z Beckiem, regularnie kursując pomiędzy Paryżem a Los Angeles, gdzie mieści się jego studio. "Ważne było to, że Beck nie zrobił wszystkiego sam i nie postawił mnie przed gotowymi piosenkami. Chciałam współudziału. Zazwyczaj więc puszczał mi pojedyncze bity i obserwował. Kiedy zauważył, że któryś szczególnie mi się podoba, na jego bazie budował resztę. Jest coś spontanicznego w muzyce, udzielają ci się nastroje, które towarzyszyły jej powstawaniu. IRM to płyta wielu emocji, bo przez te półtora roku nagrań towarzyszyły mi różne stany. Słyszę to. Zresztą Beck na samym początku zapytał mnie, jak chcę, żeby ten album brzmiał. Nie miałam pojęcia. Nie chciałam mieć, nie chciałam być precyzyjna". Klasa matki, szaleństwo ojca. Czyli naprawdę jaka jest, nie wie nikt. Buc, pijak, playboy. Bohater narodowy. To tatuś. Rozmemłany tupeciarz, który uroczo zbeszcześcił Whitney Houston w publicznej telewizji (przeszperajcie archiwum YouTube). I jego księżniczka. Nieletnia, niewinna, nielegalna. Nagrali duet, "Lemon Incest", kiedy Charlotte miała zaledwie 12 lat, prowokując jeden z największych skandali w historii francuskiej piosenki. Gainsbourg jeszcze długo musiał dementować oskarżenia o pedofilię, których przysporzył mu sugestywny tekst o fizycznej fascynacji dziecka i dorosłego. I jej nieprzyzwoite szorty w teledysku. Dyskusyjny singel zachęcił sprytnego tatusia do kolejnego ciosu - wyprodukował pierwszą płytę Charlotte, "Charlotte Forever". Może dlatego z samodzielnym debiutem czekała do 35. urodzin - gdy będzie choć odrobinę wolna od brzemienia ojca. A może jednak nie? "Porównuję się do niego, wciąż. Muszę. Nie ma ucieczki". Nie tylko ona. Recenzje "5:55" grzmiały porównaniami do genialnej muzyki Gainsbourge'a. Zaakceptowała to z tradycyjnie kamienną miną. Ale przy okazji tamtej płyty uderzyło jeszcze coś. Muzycznie Charlotte Gainsbourg jest niedopuszczalnie wręcz niesamodzielna. Dziś Beck, wtedy muzycy francuskiego duetu Air, Jarvis Cocker i Neil Hannon, lider The Divine Comedy. Też piętno ojca? Ilu płyt by nie nagrała, nie wyzwoli się. I ilu ról by nie zagrała? To już trochę inna historia. Charlotte miała 13 lat, gdy zadebiutowała w kinie. W 1984 roku zagrała w filmie "Słowa i muzyka" obok Catherine Deneuve i Christophera Lamberta. "Chciałam zrobić wszystkim na złość. Całe swoje dzieciństwo spędziłam na planie z matką. Ona pracowała, ja starałam się siedzieć cichutko. Gdy pozowała do różnych sesji nago - udawałam, że mnie nie ma. Obserwowałam, chłonęłam atmosferę, byłam niewidzialna. Gdy nagle wyjechałam na plan - stałam się najważniejsza. Ale przede wszystkim wolna. Mogłam robić, co chcę, chodzić spać, kiedy chcę, być, kim chcę. Wreszcie stanowiłam sama o sobie". Okazało się, że ma talent. Jej obecność przed kamerą niosła ze sobą prawdę, rzadko spotykaną u tak młodych osób. Miała świadomość swojej siły, wiedziała, że implikuje szereg emocji. Zawsze tych skrajnych. Pożądanie, fascynację, ból - wszystko autentyczne. Była okrutnie młoda, odczuwalnie. "Źrebaczek…" - pisał wówczas jeden z francuskich magazynów. Chwalono ją za surowe, płochliwe piękno - to po matce miała odziedziczyć te cechy. Ojciec zaopatrzył ją w nonszalancję, poczucie wyższości. Charlotte wiedziała, że nie ma klasycznej urody, nie jest łatwa w odbiorze, jest inna - zrobiła z tego atut. Gdy w 1986 roku nagrała pierwszą płytę, nie było jeszcze jasne, czy zostanie aktorką czy piosenkarką. Kiedy dwa lata później wystąpiła u legendy Nowej Fali Agnes Vardy w "Kung-fu Master", wydawało się to przesądzone. Ale na pytanie dziennikarza: "Kim chce zostać?", 17-letnia wówczas dziewczyna odpowiedziała: "Córeczką tatusia". Na zawsze. Świat dostrzegł w tym niezdrową perwersję, w najlepszym razie - zblazowaną nastolatkę, skrzywione przez blichtr show-biznesu dziecko słynnej, skandalizującej pary. Spisano ją na straty, talent odziedziczony po przodkach nie gwarantuje sukcesu, bezczelne teksty to za mało, by zaistnieć. Charlotte zagryzła wargi i grała dalej. To nic, że w mało znaczących francuskich produkcjach. Nadal fascynowała, wzbudzała zainteresowanie, ale te uczucia graniczyły już ze strachem, niezdrowym, chorym strachem. Harda, niezależna, ambitna. I sama przestraszona. Ponoć żyła na granicy. A rock and roll to nie przelewki. Choć w 1985 roku dostaje Cezara dla najbardziej obiecującej młodej aktorki za rolę w filmie "Złośnica", środowisko przygląda jej się z rezerwą. Bardziej nawet niż czeka - liczy na to, że pójdzie w ślady ojca, roztrwoni swój talent, przebawi, przehula, prześpi. Ale w jej wypadku życie i scena zawsze stanowiły komplementarne połówki. Gdy grała zachowawczo, bezpiecznie - niebezpiecznie żyła. Gdy zaczęła bezpiecznie żyć - zawodowo postawiła wszystko na jedną kartę, zaczęła przyjmować bardziej odważne role w ambitnych, artystycznych, nierzadko kontrowersyjnych projektach. Oczywiście nim przeszła tę metamorfozę, musiały się zdarzyć dwie rzeczy. W 1988 roku dostaje kolejną nominację do Cezara, ale już wie, że to nic nie znaczy. Że to nagroda pocieszenia, poklepanie po ramieniu francuskiego establishmentu. A ona nie może być bardzo dobra, musi być najlepsza. W 1992 roku poznaje swojego przyszłego męża, Yvana Attala, na planie francuskiego filmu "Amoureuse". Lecz by dostrzec w tym szansę dla siebie, musi pozwolić odejść dzieciństwu. Musi przestać być córką. Pardon, córeczką tatusia. Serge Gainsbourg umiera w marcu 1991 roku - świat nie staje w miejscu… Charlotte kończy z życiem w cieniu ojca. Przestaje na siłę udowadniać, że jest coś warta, że coś potrafi. Wybiera spokojne, mieszczańskie życie u boku Yvana. Zaczyna ryzykować, ale już tylko przed kamerą. I wygrywa. Zawodowo rozkwita. Aktorski fenomen Charlotte Gainsbourg polega na tym, że może zagrać w przeciętnym filmie i stworzyć nieprzeciętną rolę. Tak było w "Jane Eyre" Franca Zeffirelliego, w "Annie Oz" Erica Rochanta. W 2000 roku dostała kolejnego Cezara za drugoplanową rolę w "Gwiazdkowym deserze". Wzięła udział w serialu telewizyjnym na podstawie wielkiej francuskiej klasyki, czyli "Nędzników" Victora Hugo. Uspokoiła się, wychowywała dzieci, robiła mężowi obiady. I czekała. Na odpowiednią rolę, właściwą historię, odważnego reżysera, który zatrudni europejską aktorkę ze śmiesznym akcentem, wystającymi łopatkami i nogami jak patyki. W 2003 roku gra u Guillermo Arriagi w nominowanych do dwóch Oscarów "21 gramach", w 2007 roku pojawia się w "I'm Not There" - filmowej iluminacji inspirowanej życiem i twórczością Boba Dylana. W 2009 roku dostaje Złotą Palmę w Cannes za rolę w filmie Larsa von Triera, "Antychryst". Na festiwalu zmęczona, zawstydzona szumem, jaki towarzyszy filmowi, ale twarda, odpierająca ataki, nieprzejednana. Przekonana do artystycznej wizji duńskiego reżysera. Von Trier obrażony przyjęciem "Antychrysta" ucieka z Cannes - Charlotte zostaje do końca. Przyjmuje każde zaproszenie na wywiad, otwarcie rozmawia o swojej pełnej poświęcenia roli. "Byłam nieco przerażona, gdy Lars zaproponował mi udział w swoim filmie. Marzyłam o pracy z nim, ale nie wiedziałam, czy będę w stanie tak się obnażyć. Zamiast dyskusji o tym, co powinnam zrobić, a czego nie, Lars rozebrał się do naga i powiedział: Zaufaj mi. To śmieszne oczywiście, w pierwszym momencie zaczęłam się śmiać. Ale im dłużej o tym myślałam, tym miałam większą świadomość, że ten człowiek mnie nie skrzywdzi. Zawsze, jeśli tylko mnie poprosi, wezmę udział w każdym jego następnym projekcie. Być może jest skandalistą, jest nieobliczalny, ale nie jest wyrachowany. To artysta, który jest szczery wobec swoich aktorów i wobec swojej widowni". Takie podejście wyróżnia aktorkę nie tylko spośród grona francuskich gwiazd. Branie odpowiedzialności za swoje czyny, swoje role, swoje pasje. Jej każdy gest coś znaczy, nie ma tu przypadkowości. Wszystko jedno, czy gra w naiwnej francuskiej komedyjce "Układ idealny" czy przeintelektualizowanym dramacie Patrice'a Chereau "Persecution" (chłodno przyjętym w zeszłym roku w Wenecji) - potrafi nadać swojej bohaterce psychologiczną głębię, prawdę, wynikającą nie ze scenariusza, ale z próby obrony każdej postawy życiowej. Świadoma swojego magnetyzmu, dojrzalsza o własne doświadczenia, próbuje coś powiedzieć nie tylko o otaczającym ją świecie, ale i o kondycji współczesnej kobiety. Gdy w Cannes mówiło się, że dostała Złotą Plamę, bo pozwoliła Larsowi von Trierowi wyciąć sobie łechtaczkę, powiedziała: "Gdy pierwszy raz zobaczyłam w całości zmontowany film, poczułam się niepewnie. Wobec dziennikarzy, wobec Larsa. Ale to był moment. Jestem przekonana, że ci najbardziej oburzeni podnosili głos, bo odnaleźli cząstkę prawdy o sobie. Przerażającej, dojmującej prawdy. Ja już wiem, na co mnie stać. Czuję się oczyszczona". Gdy skandynawscy dziennikarze komentowali jej wystąpienie na francuskim festiwalu, jeden z nich powiedział: "Być może Charlotte nie ma łechtaczki. Ma za to największe jaja…". Nieco dosadne stwierdzenie, ale istotnie Gainsbourg to nieprawdopodobna siła. Zbudowana z niejednoznaczności, a przy tym z precyzji. Kontrasty, konsekwencja, świadomość. Kobieta dziecko. Jedna z nielicznych, które potrafią być delikatne, a przy tym perwersyjne. Piękna i brzydka jednocześnie. Skromna i wyuzdana, pewna siebie, a nieśmiała. Tylko ona potrafi patrzeć na wszystkich z wyższością, choć przed chwilą została poniżona. Filigranowa postać - kalejdoskop znaczeń. Co ciekawe, aktorka rzadko kiedy podnosi głos - mówi prawie szeptem, zarówno w filmach, jak i w życiu. I w piosenkach też. Tak jakby chciała podzielić się z nami ważnym sekretem. Jakim? Nawet na to nie liczcie. Data utworzenia: 16 lutego 2010 10:00 To również Cię zainteresuje Masz ciekawy temat? Napisz do nas list! Chcesz, żebyśmy opisali Twoją historię albo zajęli się jakimś problemem? Masz ciekawy temat? Napisz do nas! Listy od czytelników już wielokrotnie nas zainspirowały, a na ich podstawie powstały liczne teksty. Wiele listów publikujemy w całości. Znajdziecie je tutaj. 89oD.
  • v6bcned9fi.pages.dev/141
  • v6bcned9fi.pages.dev/323
  • v6bcned9fi.pages.dev/226
  • v6bcned9fi.pages.dev/383
  • v6bcned9fi.pages.dev/232
  • v6bcned9fi.pages.dev/224
  • v6bcned9fi.pages.dev/286
  • v6bcned9fi.pages.dev/295
  • v6bcned9fi.pages.dev/104
  • naprawde jaka jestes nie wie nikt tekst piosenki